wtorek, 28 lipca 2015



W poszukiwaniu inspiracji...

Tym razem rowerem 

Lato w pełni. A ja już kolejny miesiąc kwitnę przed komputerem i piszę.  Chwile, które udaje mi się uszczknąć z dziennego harmonogramu są wielkości ziarenka maku. Moja Plantacja zarasta chwastem a moje pisanie przybrało postać ślimaka. I to takiego bez śluzu. (Bardziej obrazowo już się nie da.)
Poprawiam, wykreślam, dopisuję, przepisuję i tak w kółko. Kolejne kartki lądują w koszu na śmieci, a pliki w wirtualnym koszu na pulpicie. 
Nie wytrzymałam i któregoś upalnego dnia, dnia w którym palce przyklejały mi się do klawiatury a wyobraźnia topiła się jak czekolada " Milka" w ustach, rzuciłam wszystko i....

Cel : Stare Kolnie i okolice... organizator wyprawy - kolega Zygmunt


No cóż, z braku laku - pomyślałam. Wiocha jak wiocha, ważne, że się trochę rozruszam. A muszę powiedzieć, że uwielbiam jazdę rowerem. Od kilku lat jestem nawet członkiem sekcji rowerowej prężnie działającej w mojej miejscowości. I w miarę wolnego czasu chętnie wskakuję na siodełko, by z rowerową bracią przemierzać znane i nieznane szlaki. I nie byłoby w tym może nic nadzwyczajnego, gdyby nie powód mojej eskapady.


                                       Nastał czas, aby skończyć coś, co zaczęło się kilka lat temu.

Notoryczny brak czasu i za każdym razem inaczej usprawiedliwiana niemoc twórcza spychała moje marzenie na bliżej nieokreślone miejsce w hierarchii życiowych zamierzeń.





Jak nie teraz to, kiedy - pomyślałam. Nigdy nie będzie tego odpowiedniego czasu.
I tym sposobem jestem sobie na rowerowej wycieczce i rozglądam się za tą weną ladacznicą - niewierną.






Nie wiedziałam, że jest tak blisko. Wystarczyło wsiąść na rower i przejechać się po okolicy.
Kto by pomyślał, że niespełna dwadzieścia kilometrów dzieliło mnie od tak ciekawego miejsca?
O którym de facto nigdy wcześniej nie słyszałam.



Ta dziura w ziemi to wykopaliska, a czego? 
Tu cytuję Wikipedię, tylko dlatego, by niczego nie pokręcić. Tak zafascynowałam się tym tematem, że jestem w trakcie badań osobistych.


"W sąsiedztwie wsi, za rzeczką Stobrawą (w widłach Stobrawy i jej lewego dopływu Budkowiczanki) znajdują się ruiny – ślady przyziemia starego zamczyska Kolno. Zachowana wyraźne dolne partie donżonu. Była to strażnica – komora celna na rzece strzegąca granicy księstwa brzeskiego. Po 1317 roku książę brzeski Bolesław III przenosi komorę do Brzegu a samo zamczysko odsprzedaje w ręce prywatne. Nabywają je Biessowie, którzy później budują wygodniejszy zamek w Katowicach (Karłowicach). Po wojnach husyckich warownia Kolno podupada i pozostaje w ruinie do dzisiaj."


Na tym kopcu ziemi stoi osoba, która z taką fascynacją opowiadała nam o tym miejscu, że jeszcze teraz, pisząc te wspomnienia przechodzą mnie dreszcze.






Nie tylko ja byłam pod wrażeniem opowieści o tym, jak to znaleziono w tym miejscu ponad 2000 artefaktów, przeważnie średniowiecznego uzbrojenia z okresów walk o strażnicę...





Opowieściom nie było końca.
Nie przeszkadzał nawet trzydziestostopniowy żar lejący się z nieba.




Zrobiłam sobie małe wykopaliska internetowe i znalazłam min:





Zamek Kolno w Starych Kolniach


   W południowej części wsi pomiędzy rzeką Stobrawa i jej dopływem Budkowniczanką, znajdują się pozostałości starego zamku Kolno. Pierwsze wzmianki o nim pochodzą z roku 1317. Powstał zapewne w XIII wieku i był strażnicą strzegącą granic księstwa brzeskiego, jednocześnie pełniąc rolę komory celnej. Po roku 1317 książę brzeski Bolesław III przeniósł komorę do Brzegu. Zamek został oddany w prywatne ręce stając się własności rodu Beessów. Po przeprowadzce Beessów do Karłowic zamek Kolno podupadł. W XV wieku w czasie wojen husyckich został zrujnowany i nigdy go nie odbudowano.


   Obecnie w niewielkiej kępie drzew, na prawym brzegu rzeki Strobawy, zobaczyć możemy jedynie nikłe relikty dawnego zamku Kolno. Zachowały się niewielkie fragmenty kamiennych murów i ziemne wały. (http://www.zamkiobronne.pl/zamki-polsce/2086/300.html)




Czyż to nie fascynująca letnia przygoda?




 A do końca dnia zostało jeszcze sporo czasu, który spędziłam równie owocnie. Co rusz moja wena pojawiała się w najmniej niespodziewanych miejscach. A to przycupnęła na przydrożnym kamieniu, a to zaplątana w skrzydła motyla mocowała się z wiatrem.....


A to wskoczyła do czyjegoś plecaka by napić się wody lub innego orzeźwiającego napitku...




Przygrywała świerszczom na brzegu Stobrawy, razem ze słońcem malowała piegi na moim nosie...



                   Kocham ją za to, że potrafi pojawić się w najmniej spodziewanym momencie...



A jeśli się ma takich przyjaciół jak ja, wenę można znaleźć w sercu każdego z nich...

3 komentarze:

  1. Zazdroszczę wyprawy. Ja w tym roku na urlopie też na rowerku, ale tylko wokół jeziora:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja zazdroszczę jeziora. U mnie tylko bajorko pod tytułem " Balaton". Za to Bory Stobrawskie - przepiękne. I miejsca nieodkryte - ciekawe, zaskakujące. Sami nie wiemy jakie skarby mamy za progiem. Wystarczy dosiąść jednośladowego rumaka i ... no właśnie, wszystko zależy od nas. Pozdrawiam i życzę wielu rowerowych wypraw. Do zobaczenia, może na rowerowym szlaku :))

      Usuń
  2. Rowerowe wycieczki są znakomite. Jeszcze do niedawna też na nie często się decydowałam. Po ostatnim wypadku jednak mogę tylko o takich wycieczkach pomarzyć, ale za rok ponownie wracam na rowerową trasę.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję, za każde słowne ziarenko, które tu zostawiasz.