„Sen”
Ten
dzień był zupełnie zwariowany. Zamówienie za zamówieniem.
Niekończący się sznur klientów. Wiązanki ślubne, pogrzebowe,
bukiety, bukieciki itp, itd. Najlepiej na już, lub jeszcze lepiej –
na wczoraj. A na dodatek, jakby tego było mało, zachorowała jedna
z moich pracownic. Koszmar – wszystko spadło na moją obolałą
głowę. Wszystkim musiałam zająć się sama.
No,
nie całkiem sama. Pomagała mi Krysia. Wiecznie chichocząca i
zadowolona z życia młoda osóbka.
–
Szefowa powinna się cieszyć, interes kwitnie jak te kwiatki –
szczebiotała Krysia robiąc bukiecik dla starszego pana stojącego
za ladą i z dezaprobatą dyskretnie zasłaniającego sobie prawe
ucho zmiętoloną czapką. Najwyraźniej jej tembr głosu i jemu
dawał się we znaki.
Tak,
tak, tylko czasu dla siebie nie mam, i chyba starą panną przez ten
biznes zostanę –
pomyślałam zabierając się za usuwanie kolców z róży Marie
Clair i tym samym ignorując zupełnie Krysine przymilanki.
Po
jakichś pięciu godzinach tasiemcowa kolejka trochę się skróciła.
Krysia uwijała się jak w ukropie. Nawet kilka razy, udało mi się
ją pochwalić za pomysłowość w komponowaniu wiązanek. Klienci
pomimo długiego oczekiwania, też wydawali się zadowoleni. Wszystko
by jakoś się ułożyło, gdyby nie ten przeklęty ból głowy.
Kolejna tabletka nie przyniosła ulgi i gdy Krysia zza sterty
chryzantem zawołała na mnie swym piskliwym głosikiem, omal nie
osunęłam się na zawaloną szczątkami roślin, posadzkę.
–
Dlaczego tak wrzeszczysz, nie można mówić normalnie, do diabła?
–
Jakiś nowy dostawca pyta o ciebie. Przystojniak – mlasnęła i
zrobiła głupkowatą minę.
W
odpowiedzi posłałam jej piorunujące spojrzenie. – Jeszcze jeden
– jęknęłam. – Kiedy ten dzień się skończy?
–
Witam Panią, mam w ofercie rośliny egzotyczne.
Podniosłam
wzrok znad misternie układanej wiązanki misternie układanej z
niedawno przywiezionych róż.
–Auć – syknęłam i wpakowałam sobie kciuk w usta. Poczułam na
języku słodkawy smak krwi.
Popatrzył
na mnie rozbawiony.
–
Tu nie ma, co się śmiać, tu się ciężko pracuje – burknęłam.
Przez chwilę przyjrzałam mu
dokładniej. Fakt, był przystojny, nawet trochę jakby bardzo, jakby
nawet w moim typie. Przemknęło mi w myślach, że jest apetyczny, a
ja tak dawno nie miałam mężczyzny. Ale jak szybko o tym
pomyślałam, tak szybko skarciłam się za te fantazje i potrząsając
głową spytałam: – gdzie te kwiaty?
Ukradkiem
zauważyłam, że prowadząc mnie do samochodu-chłodni przygląda
się uważnie moim biodrom. Co za agent – pomyślałam – chyba
trochę przesadza. Z drugiej jednak strony, fajnie poczuć się
jeszcze dla kogoś atrakcyjną.
Otwierając
drzwi mrugnął do mnie porozumiewawczo i z zawadiackim uśmiechem
szepnął: – nie pożałuje Pani.
–
Czego mam niby żałować, czy nie żałować? – żachnęłam się.
Mam
przecież wielu dostawców, którzy oferują mi towar najwyższej,
jakości – pomyślałam i z udawanym zainteresowaniem zaczęłam
przyglądać się kwiatom.
Do
kwiaciarni weszła klientka i niecierpliwie spoglądając na zegarek
zamówiła wiązankę fioletowo-różowych frezji. Nie chciała
rozmawiać z Krysią, więc ta wysłała ją do mnie.
–
Bo wie Pani, nie mam czasu, taka jestem zagoniona. Czy może mi pani
zrobić bukiet na poczekaniu? Będę bardzo wdzięczna. Dzisiaj są
imieniny Irenki, jestem już spóźniona. Rozumnie pani moją
sytuację, prawda?
–
Nie bardzo, sama pani widzi, że nie wiem, gdzie ręce włożyć.
–
Naprawdę, będę bardzo wdzięczna.
Przeprosiłam
dostawcę, tłumacząc się brakiem personelu i zajęłam się
klientką. Wyrozumiale pokiwał głową, ale i tym razem zauważyłam,
że bacznie mnie obserwuje. Odprowadzając klientkę wzrokiem rzucił
ni to do mnie, ni w powietrze: – musi Pani to kochać.
–
A i owszem – odpowiedziałam – nie było by mnie tutaj, gdybym
tego nie kochała.
–
Dziwne. – Na chwilę się zadumał. – Kocha Pani rośliny, nie
kochając ludzi.
Uniosłam
zdziwiona głowę i moje zaskoczone oczy spotkały się z jego
głębokim, przenikliwym spojrzeniem. Przez chwilę zastygliśmy
wpatrzeni w swoje wyobrażenia.
Zaśmiał
się pokazując rząd zaskakująco białych zębów.
–
Nieprawdaż? – Lekko ironicznym głosem skwitował moje
zakłopotanie.
Spuściłam zawstydzona wzrok.
Co
on sobie myśli? – zahuczało mi w głowie. – Jakim prawem mnie
analizuje? Zresztą nie znam go, i nie mam zamiaru się tłumaczyć.
Myśli
pomieszane z bólem głowy świdrowały mi czaszkę. Wprawdzie
ostatnio, jakoś nie układają mi się stosunki z płcią przeciwną,
ale to nie powód by się z tego spowiadać nieznanemu facetowi.
– A tak przy okazji… – jąkając się spróbowałam sprawić,
by jego myśli zeszły na inny temat temat. – Jak Pan tu do mnie
trafił?
– No nareszcie jakieś zainteresowanie z Pani strony, a już
myślałem, że Pani nie zapyta.
–
Nie musi Pan odpowiadać, to dla mnie, nie jest istotne. Ot czysto
grzecznościowy frazes. – Odburknęłam, chyba trochę zbyt
niegrzecznie.
Mężczyzna
uśmiechnął się jednak łagodnie, tak jakby nie słyszał
ostatniego zdania.
–
Jestem tu przypadkiem. Zobaczyłem światło w kwiaciarni i się
zatrzymałem. Pomyślałem, że możemy być partnerami skoro Pani
tak długo pracuje.
–
Nie zna Pan mojej kwiaciarni, więc skąd ten pomysł?
–
Przeczucie. – Odpowiedział wzdychając.
–
Mężczyźni nie mają przeczuć, to domena kobiet – parsknęłam.
– Mam już swoich dostawców i nie sądzę, by był Pan dla nich
jakąś konkurencją.
–
To się jeszcze okaże.
Przeliczył
wypłaconą gotówkę i wyszedł bez pożegnania.
–
hmmm – pomyślałam. A na głos powiedziałam: – Dziwny facet.
Krysiu idź już do domu, bo jutro rano znów „arbeit”. Należy
ci się trochę odpoczynku. Musisz nabrać sił, bo zaplanowałam w
tym tygodniu sporo wyjazdowych dostaw. Nasi klienci nie mogą odczuć,
że jesteśmy same.
–
A Pani, szefowo, nie idzie dzisiaj do domu?
–
A ja, jak tak dalej pójdzie, kupię sobie łóżko polowe i wstawię
na zapleczu.
Krysia
zachichotała i wesoło gwiżdżąc „love me tender”, włożyła
ostatnie kwiaty do wody.
–
Fajny ten nowy dostawca… nie, szefowo? – Mlasnęła przesadnie,
międląc między zębami gumę do żucia.
–
Nie wiem, nie przyglądałam mu się, interesował mnie towar nie on.
– Trochę nagięłam prawdę.
–
Oj, szefowa powinna czasami spojrzeć na jakiego chłopa, oni są
tacy pocieszni, a czasem nawet romantyczni, tylko kwiatów nie
przynoszą, bo myślą, że jak się pracuje w kwiaciarni to już nie
muszą. Ale w nim było takie coś szefowo, ech… on tylko na
szefową swoje ogromne oczyska wlepiał – trajkotała wzdychając i
przewracając oczami.
–
Dobrze, że ten dzień już się kończy, jestem taka zmęczona. Nie
zwracając uwagi na paplaninę Krysi zgasiłam światło i popychając
ją lekko w stronę wyjścia zsunęłam kratę. Drzwi kwiaciarni
zaryglowały się automatycznie.
Pożegnałyśmy
się, zdawkowym Dobranoc i każda poszła w swoją stronę.
W
domu panowały dantejskie ciemności. Weszłam do łazienki. Szybki
prysznic i już byłam w łóżku. Poduszka przywitała mnie znajomym
lawendowym zapachem.
–Nareszcie
– pomyślałam i zwinąwszy się w kłębek zasnęłam.
Myśli
uspokoiły się, a umysłem zawładnęły marzenia senne.
Mój
wczorajszy „dostawca” nie był nieznajomym. Znałam go bardzo
dobrze. Wiedziałam, co lubi, czego pragnie. I on wiedział wszystko
o mnie. Znał moje fantazje i ograniczenia. Pokazywał mi egzotyczne
kwiaty, tłumacząc, z jakiego regionu świata pochodzą i jakie mają
znaczenie dla ludzi wśród których żyją. Słuchałam go
zachłannie, jak gdybym słuchała najpiękniejszej piosenki świata.
Wtedy on zagwizdał „low mi tender”. Podobało mi się, że chce
dać mi odrobinę przyjemności, po tak ciężkim dniu pracy. Patrzył
na mnie wyzywająco. Tym razem nie byłam zakłopotana, wręcz
przeciwnie, uwodziłam go wzrokiem. Walczyliśmy przez chwilę
spojrzeniami. Lecz on był lepszy, ja uległam. Ujął mą brodę w
swe olbrzymie, ciepłe dłonie i unosząc do góry moją głowę,
pocałował. Zamknęłam oczy w oczekiwaniu na więcej, a on
przesuwał dłonią po mojej szyi, delikatnie, powoli. Ręce zwisały
mi bezładnie wzdłuż tułowia, irracjonalnie nie mogąc się ruszyć
poddałam się jego pieszczocie. Byłam odurzona zapachem kwiatów, a
w uszach dźwięczała mi melodia Elvisa Presleya. Nagle poczułam
coś, jakby dotknięcie w okolicy łydki. To „coś” przesuwało
się w górę po mojej nodze. Najpierw oplotło moją kostkę,
delikatnie, powoli, tak jakby nie chciało mnie wystraszyć.
Wczepiało się mackami i delikatnie muskało. Zdziwiona poczułam
pocałunki, „coś” dotykało mojej nogi namiętnym, wilgotnym
językiem. Dotarłszy do kolana wbiło się boleśnie zakotwiczając
jedną ze swoich odnóg. Z przerażeniem zobaczyłam stróżkę krwi
spływającą z pod liści rośliny wspinającej się po mojej nodze.
Chciałam krzyczeć, ale mężczyzna, którego uważałam za
przyjaciela, objął mnie i zamknął mi usta pocałunkiem. Jego
język najpierw delikatny, po chwili kierując się ku memu
przełykowi, wił się jak wąż w ekstazie. Dławiąc się, czułam
jak roślina oplata mnie coraz wyżej. Nie bacząc na moje protesty
wpełzała w moją bieliznę. Mężczyzna tuląc mnie wyszeptał: –
To nic. Ona cię kocha. Proszę, bądź dla niej dobra. Tak dawno nie
mieliśmy kobiety, nie mogę jej stracić, jest dla mnie wszystkim!
Przerażona
otwierałam usta, ale żaden głos nie wydobywał się z mojego
gardła. Wyglądałam jak ryba bez wody, bezskutecznie łapiąca
powietrze. Mężczyzna położył mnie na trawie i delikatnie rozpiął
guziki bluzki, głaszcząc mnie przy tym jak małą dziewczynkę.
Roślina jakby na coś czekała. Nie czułam już, jak się przesuwa,
za to nad twarzą pojawił mi się przecudny kwiat. Jego zapach był
odurzający. Kwiat kołysał się nad moim nagim ciałem i obsypywał
je pyłkiem. Trawa pode mną falowała i delikatnie pieściła.
Mężczyzna pochylał się nade mną i uśmiechając się czule
szeptał: – Jesteś wybrana, teraz wpuść ją do siebie. Proszę,
to nie jest takie straszne, jak ci się teraz wydaje, za chwilę nie
będziesz o niczym pamiętać. I jego wielkie dłonie uniosły moje
biodra w kierunku kołyszącego się na wietrze kwiatu. Mój wrzask,
niczym błyskawica przeszył panującą ciszę. Roślina odskoczyła
i wystawiając kolce zwinęła się w kłębek. Mężczyzna popatrzył
na mnie groźnie. Zasłonił mi usta dłonią, pogwizdując „Love
mi tender”. Roślina wyprężyła się i sunąc po moich udach,
boleśnie rozdzierała mi skórę kolcami, trawa drżała coraz
szybciej, zerwał się wiatr i z nieba lunęła nawałnica.
–Ci
ii, to nic, ciii – szeptał mężczyzna. – Ona potrzebuje dużo
wilgoci. Rozumiesz, przecież kochasz kwiaty, to wiesz…
Poczułam
jak się zapadam, jak miliony źdźbeł trawy wrastają we mnie, jak
„coś” penetruje moje wnętrze, rośnie i wreszcie eksploduje…
–
Marta, Marta obudź się! – Dziewczyno, czemu tak wrzeszczysz. Za
dużo pracujesz. O której ty wczoraj wróciłaś do domu?
Mama
tarmosiła mną, jak szmacianą kukłą.
Otworzyłam
oczy, słońce bursztynową smużką wlewało się do mojego pokoju.
Mama głaskała mnie po zlepionych włosach.
–
Jesteś mokra, jakby zmoczył cię deszcz. – Powiedziała
zdziwiona, dotykając moich włosów i nieufnie przyglądając się
mojej piżamie.
– Uff ff – Odetchnęłam z ulgą. – Ale miałam sen.
–
Co ci się śniło? Byłaś taka przerażona.
–
Nic takiego, mamo, właściwie już nie pamiętam.
Spojrzałam
na zegarek.
–
O Boże, dziesiąta? Spóźnię się do pracy. Dlaczego nie obudziłaś
mnie wcześniej?
Wyskoczyłam
z łóżka i pognałam do łazienki. W kabinie prysznicowej zamknęłam
oczy. Stróżki wody przyjemnie chłodziły mi ciało. Wycisnęłam z
tubki odrobinę żelu o ulubionym lawendowym zapachu i kolistymi
ruchami gąbki zaczęłam masować uda. Zapiekło. Otworzyłam
zdziwiona oczy i spojrzałam w dół. Na moich nogach niesymetrycznie
porozrzucane czerwieniły się maleńkie zadrapania.
–
Och, wczorajszego wieczora byłam taka zmęczona, że nawet nie
zauważyłam. Mari Clear ma takie ostre kolce. Nie mogę zapominać o
fartuchu, dość, że mam blizny od różanych kolców na dłoniach,
to jeszcze dostało się moim udom – pomyślałam rozbawiona i
pobiegłam do pracy.
Przywitała
mnie, jak zawsze, radosna Krysia.
–
Szefowo, był tu ten przystojny z wczoraj. Przyniósł foldery i
list, leżą na szafce obok wstążek.
Podeszłam
do szafki i spojrzałam na folder.
–
Cóż to za rośliny?
Przerzuciłam
kilka stron broszurki.
–
Niewiarygodne… – pomyślałam, marszcząc czoło. – E tam, kto
dzisiaj zwracałby uwagę na sny?
Machnęłam
ręką, tak jakbym odganiała muchę sprzed nosa i otworzyłam
zaadresowaną do mnie kopertę.
Wzdrygnęłam
się słysząc: – Iii co? Idzie szefowa na randkę? – Krysia nie
kryła podekscytowania.
Do
kwiaciarni wszedł klient, nucąc „love me tender”, a ja
wytrzeszczonymi oczami wodziłam po białej, pachnącej lawendą
kartce z napisem: „ Skoro wczoraj było nam tak dobrze, to może
dzisiaj pójdziemy na kawę?
/D.E.O./
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję, za każde słowne ziarenko, które tu zostawiasz.