środa, 11 marca 2015




Sprawozdanie dla Madzi Wu i nie tylko ;)

Minęło kilka dni zanim zdołałam wykrzesać z siebie energię na napisanie tych kilku słów. Być może moc, którą obdarzony był ten Magiczny Wieczór z Edith Piaf już uleciała, to za mną nadal chodzi potrzeba podzielenia się z kimś moją małą przygodą.


Słoneczna niedziela ósmego marca – można by powiedzieć dzień, jak co dzień. Faceci sprawiają przyjemność swoim kobietom ( nie swoim pewnie też;)), a i kobiety wzajemnie sprawiają sobie wiele przyjemności. Kwiaciarnie kuszą i prześcigają się w różnorodnych ofertach. Przydrożni sprzedawcy też nie próżnują. Co większe ulice usiane są pojemnikami pełnymi tulipanów i różnokolorowych róż. Jest jeden z pierwszych cieplejszych dni tego roku. Budzi się wiosna. Piękno „leje” się nie tylko z kobiecych twarzy, ale i z nieba. Ulice promienieją szczęściem i gwarem podekscytowanych ludzi. Jedni spacerują inni przebiegają chcąc zdążyć na zaplanowane na ten dzień wydarzenia.

I właśnie w ten opolski zgiełk i atmosferę naelektryzowaną i nabuzowaną świętem kobiet próbuję się wbić moim czarnym, wiekowym Oplem. Jestem spóźniona, samochód jakby na przekór tej całej podniosłej atmosferze, nie pomny na moje prośby i błagalne modły rzęzi i prycha, gdy próbuję bezskutecznie go odpalić. Piętnaście minut później jakimś cudem suniemy w ślimaczym tempie przedmieściami Opola – ja cała rozdygotana, on – spokojnie mrucząc niepamiętający wykręconego mi wcześniej numeru. W połowie drogi już wiem, że nie zdążę, że zawiodłam, choć tak bardzo się staram. Nie przewidziałam tak wielkiego ruchu na drogach. Co za pech – myślę sobie w duchu, jedną ręką trzymając kierownicę druga bezskutecznie grzebiąc w torebce w poszukiwaniu telefonu.
Mój zygzakowaty tor jazdy wzbudza zainteresowanie mijającego mnie kierowcy. W ostatniej chwili odbijam w bok i cała zawartość torebki wysypuje mi się na kolana. No nie, jeszcze tego brakowało – przeklinam minuty pędzące jak Maserati na torze wyścigowym.

  
Maryla i Adam zaczynają beze mnie, jeszcze przez kilka chwil słyszę muzykę dobiegającą z niewyłączonego telefonu komórkowego. Adam, który zniecierpliwiony dzwonił już kilka razy i nieopatrznie doprowadził moją głowę do pulsującego bólu, znów nie wyłączył telefonu. Słyszę akordeon, pomimo tego, że telefon odrzucony prze ze mnie na siedzenie pasażera wpada w szparę pomiędzy torbami.  On tak ma, tyle razy mu mówiłam żeby wyłączał się po zakończonej rozmowie. Ale czy to jest teraz takie ważne – karcę siebie w myślach, przecież musze jeszcze przejechać przez pół miasta. I nie mylę się, to było najmniej ważne. Po raz piąty objeżdżam Solaris i Plac Kopernika w poszukiwaniu miejsca parkingowego. Do diaska mam już wszystkiego dość – mamroczę wysiadając z samochodu zaparkowanego w dziwacznej pozycji na jakimś skrawku wolnego chodnika. Jestem spocona. Tachając torbę pełną tomików, co kilka kroków się potykam, przede mną jeszcze brukowana ulica i schody w górę, później oczywiście w dół i znów bruk. Pieką mnie podeszwy. Przyrzekam sobie, więcej nie założyć tych przeklętych butów. A chciałam być taka elegancka – gderam pod nosem, przerzucając wrzynającą mi się w ramię torebkę na druga rękę. Czuję się jak kretynka goniąca za wyimaginowanym ukochanym, zwalniam i mam w nosie to, czy przeczytam w końcu tych parę wierszy czy nie. Całe przygotowania na nic. Jak mogłam nie przewidzieć takiego scenariusza.


Przez szklane drzwi muzeum widzę uśmiechniętą twarz kobiety. Pewnie to jakaś kustoszka – myślę i witam się pytając o Edith. Na prawo… – odpowiada uprzejma pani. A ja nie słysząc jej ostatnich słów dopadam klamkę następnych drzwi i prawie wpadam do środka.
 Spoglądam na zegarek. Jestem dwadzieścia minut po umówionym czasie. Ktoś podsuwa mi krzesło. Widownia jest wypełniona po brzegi, dostawiono jeszcze kilka krzeseł z tyłu. Są już zajęte. Zastanawiam się, czy te osoby też miły dzisiaj taki dziwny dzień.
Artyści śpiewają. Publiczność żywo reaguje. Moje oczy penetrują widownię. Ile z tych osób przyszło na poezję a ile na piosenki Edith Piaf? – myślę. Ale w tej chwili, to nie jest takie ważne. Sama jestem sobie winna, nie byłam na rozpoczęciu i nawet nie wiem, czy o mnie wspomniano. Ważne jest to, że Adam i Maryla potrafili przenieść publiczność na ulice Paryża, że Maryla w czarnej sukni i z głosem do złudzenia przypominającym głos Edith oczarowywała publiczność piosenkami i opowieściami z życiu artystki, że Adam zmieniając, co rusz instrument wprawiał słuchacza w stan niemal hipnotycznej ekstazy przenosząc go w światy, w których mieszkał niegdyś głos Paryskiego Wróbelka.

I ja w tym wszystkim zapominająca właściwie, po co tu przyszłam, dlaczego nie siedzę tylko stoję pod ścianą z otwartą buzią – zasłuchana, zaczarowana. Musiałam trwać w tym zauroczeniu dość długa chwilę, bo piekące stopy dały mi o sobie znać po raz wtóry. A burza oklasków obijając się o ściany stylowego wnętrza Muzeum Śląska Opolskiego sprowadziła mnie ponownie do bardzo przyziemnego pytana. Co teraz? Czy to już koniec, czy oni wiedzą, że pod ścianą na końcu sali stoi z torbą przewieszoną przez ramię w niebieskim swetrze i pijących butach Danuta – niepewna siebie kobieta z tomikiem wierszy pod pachą?


Wiedzieli. Poprosili, bym przyszła do nich.

W pierwszej chwili pomyślałam o schodkach i moich bolących stopach. Ale ze zdziwieniem stwierdziłam, że nie czuję żadnego bólu, za to słyszę łomotanie serca i jakieś niekontrolowane łaskotanie w żołądku. Później okazało się, że do tego wyjątkowego kompletu dołączyły wypieki na policzkach, suchość w gardle i co uznałam za największą przypadłość – drżenie głosu.
Weź się w garść Danuta – mówiłam sobie krocząc środkiem sali i uśmiechając się do głów zwróconych w moją stronę z prawej i lewej strony widowni. To tylko zapowiedź twojego wieczoru autorskiego, spójrz oni na ciebie czekali, życzliwość aż promieniuje z ich twarzy.


Pomimo wcześniejszych obaw i perypetii, jakie były moim udziałem publiczność wspaniale przyjęła moją poezję. Miałam przyjemność przeczytania kilku wierszy, a Agnieszka – skrzypaczka towarzysząca Maryli i Adamowi zaśpiewała dwie moje piosenki, do których muzykę napisał Adam. Adam też jest wykonawcą innych moich wierszo – piosenek. Ale to już inna opowieść. A dziś jestem szczęśliwa, że moją twórczość poznaje coraz większa rzesza osób, dla których poezja była, jest lub dopiero będzie czymś wyjątkowym.




1 komentarz:

  1. Czyżby dzięki poezji można było wyfrunąć z niewygodnych butów i dodać skrzydeł staremu oplowi? Jeśli tak, to można wszystko! :) I, jak rozumiem, włączona komórka została między siedzeniami, żeby wierny samochód także mógł sobie posłuchać, jak czytasz poezję :)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję, za każde słowne ziarenko, które tu zostawiasz.