„…a gdy
wybuchnie wulkan nieba lawą promienności budząc twój uśmiech, zaparzę ci kubek
kawy i liści jesiennością ozdobię komodę pod oknem…”
X***
Zofia odkłada książkę. Opiera
łokcie o blat stołu. Zamyśla się. Zamykając oczy kołysze brodę w zagłębieniu
dłoni i widzi jak żółta róża upada pod jej stopy. Słyszy gromkie oklaski i wiwaty
widowni. Publiczność wstaje z miejsc, a ona się kłania i kłania i serce jej
rośnie i pęcznieje z dumy. Znów ma trzydzieści lat. I nie wie jeszcze, że ta
róża…
– Staję się sentymentalna –
uśmiecha się do siebie – przydałoby się dorosnąć!
Jest sama, tylko pies Poli leży
rozłożony na dywanie i chrapie. Kobieta rozgląda się po nienagannie
wysprzątanym pokoju. Ze ściany uśmiecha się do niej baletnica w tanecznej pozie
– obraz namalowany przez przyjaciela w czasach, gdy… Zofia zaciska dłoń w pięść
i przygryza wargę. Ból, jaki sobie sprawia pozwala nie myśleć. Czując nierówne
bicie serca wstaje i otwiera okno. Wychyla się, łapczywie wdychając nasycone
wilgocią powietrze. Mdłości ustępują a serce zdaje się uspakajać. Z zarośli za
starym młynem nieopodal Odry dolatują do uszu kobiety delikatne trele słowika.
Sierpień tego roku był wyjątkowo upalny. Dlatego dolegliwości Zofii powróciły.
Kobieta zauważa pod ścianą sąsiedniej kamienicy stadko ptaszków zażywające
kąpieli w kopczyku piasku pozostawionym przez robotników po niedawnym remoncie.
Bury kot sąsiadów przyczajony za krzakiem czarnego bzu ma nadzieję na łatwy
obiad.
– Jeszcze chwila i
będzie jesień – myśli Zofia widząc jak kocisko skrada się zamiatając ogonem
pożółkłe liście opadłe ze starej wierzby dzielącej dziedziniec z karłowatym
krzakiem bzu.
Od południa niebo zakrywa ciężka
granatowa chmura. Słońce jak gdyby nie chcąc ustąpić, maluje chmury
różowo-czerwoną poświatą. Ulica pustoszeje. Nieliczni, którzy nie zdążyli
schronić się przed deszczem, osłaniają głowy, czym popadnie. Jakaś para młodych
ludzi przystaje w bramie. On opierając się o suchy kawałek muru coś jej
tłumaczy gestykulując. Ona przez chwilę przysłuchuje się jego wywodom, po czym
przysłania mu usta dłonią przerywając jego tyradę. Oboje wybuchają śmiechem.
Zofia widzi jak zakurzony skwer
przed kamienicą odzyskuje zieloną barwę, a nad drogą unosi się mgiełka
parującej deszczówki. Powietrze nasyca się zapachem mokrej ziemi i gorącego
asfaltu. Nareszcie pada.
- Wtedy też było duszno a potem padało
- myśli Zofia zamykając okno.
Anna nie lubiła deszczu. Twierdziła,
że źle jej robi na cerę i włosy. Że kiedyś wszyscy sparszywiejemy jak te
pomidory w polu. I ci, co będą chcieli być normalni, będą musieli żyć w
szklarniach chroniąc się przed kwaśnymi deszczami i innymi świństwami.
Bóg jeden
wie, gdzie teraz jest Anna i czy jej cera jest równie delikatna jak była
dwadzieścia lat temu?
Zofia podchodzi do komody,
na której rzędem niczym szwadron żołnierzy stoją fotografie. Jedne oprawione są
w bogato rzeźbione ramki, inne swą surowością przypominają wiejskie lustra
osadzone w bielone drewno a jeszcze inne pozbawione ramy Pola nazywa „antyramami”.
Kobieta unosi jedną z nich i wpatrując się w twarz dziewczyny przeciera szybkę
rękawem. Z czułością przesuwa palcami po bogatych zdobieniach.
- Gdzie jesteś Aniu? - Myśli Zofii przywołują siostrę. Ale w
odpowiedzi słyszy tylko krople deszczu dudniące o parapet.
– Jesteście do siebie podobne jak te dwie
krople wody.
Twarz Zofii przybiera blado ziemisty odcień. Bruzdy
na czole pogłębiają się i kobieta opiera się o wiekowy mebel by nie stracić
równowagi. Odstawia fotografię z namaszczeniem na swoje miejsce.
– Muszą stać idealnie, bo inaczej Pola będzie
się gniewać.
Wspomnienia powracają. Natarczywie
zdają się wyglądać z każdego kąta. Na dworze chmury zasłoniły już niebo i w
mieszkaniu panuje półmrok. Zofia nie zapala jednak światła. Lubi te wczesno
wieczorne chwile. Chwile przeznaczone tylko dla niej. Wyjmuje z etui płytę
Edith Piaf i wkłada ją do odtwarzacza .
CDN.
CDN.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję, za każde słowne ziarenko, które tu zostawiasz.